Menu
Chiny / Inspirująco

Chiny – marzenia kontra rzeczywistość

Kolejną wizytę w Państwie Środka znów zawdzięczałam międzylądowaniu na trasie Warszawa – Nagoya. Miasto właśnie budziło się do życia, kiedy ze śniadaniem z ulicznej budki w jednej ręce i mapą w drugiej, ruszałam przed siebie. Tym razem miałam 12 godzin w Pekinie i jeden cel: choć w kawałeczku poznać te prawdziwie Chiny.

/O mojej szalonej, pierwszej wizycie w tym kraju przeczytacie tu: KLIK! /

Wczesna pora i piękna pogoda dodawała mi pewności siebie i optymizmu. Gdzieś z tyłu głowy wierciła się myśl, że jeśli dam sobie radę sama w Chinach, to już nic mi w podróży nie będzie straszne. Wracałam z Polski pełna dobrej energii i bardzo zależało mi na podtrzymaniu tego pozytywnego nastroju, dlatego tego dnia miałam nadzieję zobaczyć te mniej turystyczne oblicze Chin. Jakby nie patrzeć, po uporaniu się z formalnościami wizowymi i wydostaniu z terminala lotniska, czas na zwiedzanie gwałtownie się skurczył i nie chciałam marnować już ani minuty więcej.

W świątyni Konfucjusza

Na celownik padły więc dwa miejsca duchowe, położone od siebie w odległości spaceru – Świątynia Konfucjusza oraz Świątynia Harmonii i Pokoju (Yonghegong, nazywana również Świątynią Lamy). Pierwsze kroki skierowałam ku Świątyni Konfucjusza.

Wyobraźcie sobie:

Poranne, wiosenne słońce powoli prześlizguje się miedzy dachami bogato zdobionych pawilonów. Powietrze jest jakby lżejsze – to duch czasu unosi się ponad moją głową wśród lekkich powiewów wiatru. Opuszkami palców muskam omszały głaz u progu świątyni i czuję, jak energia tego miejsca rozchodzi się po całym ciele. Przymykam oczy, biorę głęboki oddech i uśmiecham się do siebie. Spomiędzy gałęzi 700 letnich cyprysów dociera do mnie śpiew ptaków, przerywany jedynie echem moich ostrożnych kroków…

Moment, czy to przypadkiem nie 'Despacito’?

Stanęłam jak wryta. Całą podniosłość chwili diabli wzięli, bo tuż za rogiem, u stóp jednego z pawilonów rozłożyła się… ekipa remontowa. Jak się możecie domyślić, poza całym arsenałem sprzętu budowlanego wyposażeni byli w stare, rozregulowane radio i śmierdzące niebotycznie chińskie papierosy. Obróciłam się na pięcie i w parę sekund już byłam na drugim końcu posiadłości. Energia, duch czasu, słońce, historia… rozglądałam się za utraconym nastrojem.

Jest!

Ten gość wygląda na duchownego. Ma takie odświętne szaty, pewnie czeka na jakiś ważną uroczystość. Siedzi zamyślony na ławie przed głównym pawilonem, pewnie kontempluje nadchodzący obrzęd…

Moment, czy on właśnie obcina sobie paznokcie?

Cyk, cyk, cykały obcinaczki w rytm moich uciekających kroków…

Cóż. Chiny. Wyobrażenia kontra rzeczywistość… 🙂

P.S Najpiękniej (i prawdziwie!) o Chinach pisał Jacek Mokujin Adamus w książce „Państwo Środka od środka” – polecam z całego serca, uśmiejecie się do łez 😉 Jacka znajdziecie tu: KLIK!

A jeśli myślicie, że to była jedyna przygoda, w której konfrontacja marzeń z rzeczywistością odbiła się po mnie głuchym echem, koniecznie zerknijcie na post o japońskim fryzjerze:

FRYZJER W JAPONII – CO MOGŁO PÓJŚĆ NIE TAK?