Czy da się spełniać marzenia przez przypadek? I ile czasu powinno to zająć? Historia o złamanym sercu i przypadku – krótka, ale z puentą.
Miałam 16 lat i – jak to w tym wieku bywa – silne przekonanie o własnej dorosłości i niezależności. Przyszła wiosna i poznałam chłopaka, który obiecał, że za jakiś czas zostawimy nasze małomiasteczkowe życie za sobą i uciekniemy. Wieczorami snuliśmy historie o tym, jak pewnego dnia docieramy na koniec świata, zaszywamy się w jakiejś buddyjskiej świątyni w górach Japonii i studiujemy stare pisma filozofów. I że wszystkie przeciwności losu (czyt. rodzice, którzy nie zgadzali się na ten związek i pusty portfel) nie mają znaczenia, bo uda nam się, nawet gdybyśmy mieli żyć o misce ryżu dziennie.
Znacie ten schemat?
Pamiętam, że spałam wtedy z paszportem pod poduszką. Wiecie, tak na wszelki wypadek – gdyby pewnej nocy chłopak wspiął się po wierzbie rosnącej pod moim domem, zastukał w okno i szepnął „Wiejemy!”.
To wszystko oczywiście nigdy się nie wydarzyło, a ja skończyłam ze złamanym sercem, bo chłopak-filozof zdradził mnie jeszcze zanim z drzew opadły jesienne liście.
10 lat później siedziałam na schodach małej, buddyjskiej świątyni i popijałam z puszki zimne, japońskie piwo. Słońce powoli chowało się za górami, a żaby rozpoczynały swój wiosenny koncert na zalanych wodą ryżowych polach dookoła.
Kiedy przeszłość zadzwoniła mi echem między uszami, nie potrafiłam powstrzymać śmiechu. Przez tyle lat zdążyłam już zapomnieć i o tych planach i o chłopaku, a jednak – zrobiłam to! Uśmiechnęłam się do siebie jeszcze szerzej, kiedy zrozumiałam swoją moc.
Dziś już nie czekam, aż ktoś mnie gdzieś zabierze.Jestem tu. Robię to wszystko, co chciałam robić. Układam w górach piramidki z kamieni, tańczę nocą w piżamie nad oceanem i marzę więcej, niż kiedykolwiek miałam odwagę marzyć.
Po prostu wyciągam spod poduszki stary, wymięty paszport, pakuję plecak i jadę.
Kamienne schody, na których siedziałam, zaczynały robić się coraz chłodniejsze, a moja puszka – pusta. Wzięłam głęboki oddech i pomyślałam o tym, co jeszcze tego dnia przede mną. W ogrodach świątyni zamiast filozofii czekał na mnie ogromny grill, śmiechy przyjaciół i wieczorna rozgrywka w molkky (fińskie kręgle). Zapowiadała się całkiem fajna noc.
Puenta (bo obiecałam, że będzie):
Wy też nie czekajcie, aż ktoś spełni wasze marzenia. Nikt nie zrobi tego lepiej, niż wy sami.
P.S
O spełnianiu marzeń (na które akurat czekałam zbyt długo) pisałam tu – uwaga, post wzruszająco – zaskakujący!