Menu
Inspirująco / Japonia

Fryzjer w Japonii – co mogło pójść nie tak?

Znacie to uczucie, kiedy po prostu MUSICIE coś w życiu zmienić? Ja zwykle w takim momencie idę do fryzjera, zdaję się na jego artystyczną wizję i potem oboje jesteśmy zadowoleni. Bardzo chciałabym napisać, że w tej historii też tak było – ale nie.

Potrzebowałam zmiany. I poszłam do fryzjera. W Japonii. Już czujecie, co mogło pójść nie tak?

Posłuchajcie.

Przyszła wiosna i świat rozkwitł wiśniami, a razem z nimi – nowa moda na japońskich ulicach. Pracowałam wtedy w świeżo otwartym salonie kosmetycznym, więc codziennie w drodze do pracy uważnie przyglądałam się konkurencji, nowym trendom i… samym Japonkom.

Hitem salonów fryzjerskich była w tym sezonie trwała (w dużym uproszczeniu: część włosów prostych, część w lokach). Z każdego sklepu, restauracji, przejścia dla pieszych czy reklam w metrze patrzyły na mnie Japonki o pięknych, romantycznych fryzurach. Pod wpływem tych obserwacji (i ploteczek z klientkami salonu) zamarzyłam więc o zmianie. Chciałam, żeby mi było wygodnie i ładnie.

Która kobieta skrycie nie marzy o tym, żeby od razu po wstaniu z łóżka wyglądać super? No właśnie.

Dokładnie o takie fale mi chodziło! fot. Sean Kong

Wyżyłowałam więc z portfela spory kawałek wypłaty i wybrałam się do fryzjera. Takiego, wiecie – artysty i wizjonera, z największą ilością błyszczących kryształków w logo nad drzwiami. Jak szaleć, to szaleć! Raz się żyje! Poza tym, poleciła mi go znajoma Japonka, która zawsze wyglądała jak milion dolarów – co więc mogłoby pójść źle?

Ha, ha.

  • 15:00 – pojawiam się w drzwiach i od początku jest dość niezręcznie. Przyzwyczaiłam się jednak do pewnej wstydliwości Japończyków przed obcokrajowcami i wspinam się na wyżyny wyrozumiałości. To w końcu mój dzień!
  • 15:05 – próbujemy się dogadać. Po japońsku, po angielsku, na migi i z translatorem w telefonie. Pokazuję w gazecie kolejne zdjęcia modelek (każda wygląda jak ksero kopia) i przekonuję, że wszystko mi się podoba i ze wszystkiego będę zadowolona. Fryzjer poprawia raz po raz swoją modnie wystylizowaną grzywkę i przygląda się zdjęciom w skupieniu.
  • 15:30 – dochodzimy do porozumienia i już biorę głęboki oddech, kiedy fryzjer nagle znika na zapleczu.
  • 16:00 – dostaję ciasteczko, filiżankę herbaty i kolejne gazety, a fryzjer znów znika.
  • 16:30 – fryzjer wraca i zabiera się do pracy.
  • 17:00 – fryzjer zaczyna się pocić.
  • 17:30 – fryzjer zamiast wizji ma w oczach przerażenie.
  • 18:00 – zaczynam płakać – w środku, w Kasi.
  • 18:30 – płaczemy już razem.
  • 19:00 – oboje wiemy, że musimy przestać się oszukiwać, bo zaraz zamkną salon. Wstaję z fotela, płacę, dostaję stempelek – gwiazdkę na nowej karcie stałego klienta i zanim znikam za progiem, wymieniamy sto tysięcy zakłopotanych ukłonów.

W drodze powrotnej nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Przeglądam się w szybie metra i uśmiecham pocieszająco, próbując sama siebie trochę oszukać. Że może jednak widać. Że może tak miało być. Że może ta trwała to taka lekka, żeby było bardziej naturalnie. Że może…„Zamknięte było? To co tak długo?” – słyszę zaraz po wejściu do domu.

Światła, oklaski, kurtyna.

W Japonii bardzo często salony fryzjerskie (szczególnie starego typu) oznacza się takimi niebiesko – biało – czerwonymi znakami, tak, żeby łatwo było je znaleźć z daleka. Widzicie go po lewej stronie ulicy?

P.S

Myślicie, że się poddałam? NIGDY W ŻYCIU.

Następnego dnia zeszłam niemalże w kapciach do pierwszego lepszego fryzjera pod domem. Wnętrze, w porównaniu do tego wcześniejszego, wyglądało jak relikt z minionej epoki. Starszy pan we fryzjerskim fartuszku z firanki (najwyraźniej z tych samych czasów, co salon) tylko kiwnął na mnie głową, nie przerywając zamiatania podłogi.

Oczywiście, że nie mówił po angielsku. Oczywiście, że ja nie zabrałam ze sobą ani translatora, ani żadnej gazety z modelkami fryzur. Oczywiście, że w ogóle nam to nie przeszkadzało.

Usiadłam na fotelu i pokazałam dłonią gest nożyczek tuż przy uchu. Fryzjer w odpowiedzi znów tylko kiwnął głową, po czym sięgnął po nożyczki… i uciął.

Uniosłam w górę kciuk i kiwnęłam głową. Uciął przy drugim uchu. Po 15 minutach jechałam już do pracy w najkrótszych włosach, jakie kiedykolwiek miałam i satysfakcją większą ode mnie samej.

Maciejak vs Japonia 1:0!


P.S 2

Jeśli przegapiliście ostatni post o tym, jak jeść w Japonii (żeby nie popełnić gafy i nie ściągnąć na siebie gromów w postaci wymownego wzroku Japończyków z sąsiedniego stolika), koniecznie zerknijcie na post:

JAK SIĘ JE W JAPONII – TOP 5 JAPOŃSKICH POTRAW