Menu
Inspirująco / Namibia

Swakopmund – czy serce afryki jeszcze bije?

Miasto dudniące głuchym echem niemieckiej kolonizacji (która wdarła się niegdyś w Namibię gwałtownie) do dziś nie pozostawia wątpliwości, którzy z jej mieszkańców na koniec dnia zasypiają spokojnie.

Niechlubne piętno odciśnięte przez naszych zachodnich sąsiadów wtopiło się w Namibię na dobre i stało się nieodłączną częścią całego kraju – jednak to właśnie Swakopmund, w całej swojej okazałości, wystaje przed szereg.

fot. Paweł Groń

Strach i krew Namibii. Dlaczego?

To właśnie w tym miejscu na początku XX wieku wojska niemieckie zeszły na ląd i rozpoczęły brutalną eskpansję reszty kraju. W latach 1904–1908 funkcjonował tu obóz koncentracyjny dla członków plemion Herero i Nama, który stał się pierwowzorem piekła toczącego się w Europie przez kolejne dekady. To miasto zostało zbudowane na europejską modłę ze strachu i krwi lokalnej ludności.

W Swakopmund czułam, jakby Afryka mówiła – zamknij oczy. „Dobrze widzi się tylko sercem”.

Czy chcę Wam przez to powiedzieć – nie jedźcie do Swakopmund?

Absolutnie nie.

Żaden ze mnie amator historii, ale nie jestem też fanem udawania, że świat ma przeszłość kolorową jak szklane paciorki na straganie przy plaży. Wierzę, że świadomość drogi, którą kraj przebył, by znaleźć się tu gdzie jest – sprzyja prawdziwemu poznaniu i zrozumieniu ludzi, którzy w nim żyją.

Ta świadomość służy uważności w doświadczaniu podróży na głębszym poziomie.

A dziś?

Swakopmund jest… urocze. To typowy nadmorski kurort, jakie znamy z własnego europejskiego podwórka. Pełen restauracji z wyśmienitą kuchnią (najlepiej w Namibii zjedliśmy właśnie tam!), sklepów z pamiątkami i bawarskich ogródków piwnych.

Ale pasuje Namibii tak, jakby ktoś jakby ktoś bielusieńkim cabrio wjechał w środek zjazdu ciężkiego offroadu i udawał, że to jego impreza.

Czy to znaczy, że serce Afryki przestało w nim bić?

Posłuchajcie.

Wzburzony Atlantyk ciemniał równocześnie z niebem nad naszymi głowami. Szczelniej zawinęłam wokół szyi chustę – to zdecydowanie nie był najgorętszy dzień w tym sezonie. Chmury wisiały jakby niżej, fale coraz groźniej rozbijały się o brzeg. Wracaliśmy na camping. Każdy z nas był już zmęczony, a ja na domiar złego ociągałam się jeszcze na końcu grupy, usiłując uchwycić ostatni kadr wybrzeża.

Wtedy usłyszałam, jak ktoś śpiewa.

I to nie jeden głos – a dwa, trzy, może cztery?

Z naprzeciwka szła w stronę miasta gromadka młodych ludzi w uniformach – domyśliłam się, że to pewnie pracownicy campingu wracający do domów po swojej dziennej zmianie.

Szli i – jak gdyby nigdy nic – śpiewali sobie wspólnie. Radośnie, lekko i pogodnie.

Zauroczona tą spontaniczną beztroską, nie zastanawiałam się długo – i zaczęłam tańczyć tam, gdzie stałam, w rytm potrząsanych przez nich bransoletek, klaszczących dłoni i intonowanej melodii.

Ktoś z grupy w ułamku sekundy pochwycił mój wzrok i nasze uśmiechy z prędkością światła pokonały dzielące nas nie tylko te parę metrów plaży, ale też kolory skóry, języki i setki lat różnic dojrzewających z pokolenia na pokolenie w naszych kulturach.

Wesołe okrzyki, tłumiony przez piasek tupot stóp i śpiew wypełniły przestrzeń. Przez chwilę nasze serca biły jednym rytmem, w żyłach równo pulsowała krew.

Minęliśmy się w tym wąskim przesmyku jak dwa dryfujące powoli statki – każdy zmierzający w swoją stronę. Ich dźwięczne śmiechy rozbrzmiewały coraz delikatniej, aż w końcu ucichły zupełnie. Przez chwilę tańczyłam jeszcze sama, aż powietrze na powrót wypełnił tylko świst wiatru wiejący znad oceanu. Swakopmund zdążył w tym czasie zanurzyć się w nocy.

Dogoniłam znajomych grupę przede mną, bogatsza w środku o jedno z krótszych, ale najpiękniejszych doświadczeń tego wyjazdu.

Mogłam być spokojna. Serce Namibii bije wciąż mocno – głośno i wyraźnie.

fot. Unsplash