Menu
Inspirująco / Portugalia

Wolontariat Workaway – z czym to się je? Moja historia

Ponad 50 000 możliwości wyjazdu do ponad 170 krajów na świecie. I to nie takich, za które trzeba płacić miliony – a takich, które mogą zmienić Twoje życie o 180 stopni i wzbogacić Cię o coś o wiele lepszego, niż tylko krótka wakacyjna przygoda.

Czy to reklama nowego biura podróży?

Nie.

Mowa o workaway. Bo dziś zabieram Cię w świat wolontariatu, którego sama doświadczyłam w tym roku po raz pierwszy (i zakochałam się na zabój) – a którym Ty też może odkryjesz coś dla siebie?

Na początku zastrzegam tylko – ten odcinek nie jest w żaden sposób sponsorowany i powstał wyłącznie na moje potrzeby podzielenia się czymś dobrym ze światem, na podstawie moich własnych doświadczeń.

  • Co to jest wolontariat workaway?
  • Co możesz na nim robić?
  • Czy to Cię coś kosztuje?
  • Jak wyglądało moje pierwsze doświadczenie z workaway za granicą?
  • I na koniec – niespodzianka dla tych, którzy tak, jak ja, wpadną w ten pomysł po uszy.

Psst! Jeśli masz ochotę poznać tę historię bez czytanki – zajrzyj na Spotify! Opowiadam ją w podcaście: Jest super! Dzienniki ze świata:


Zdejmuję ubłocone rękawiczki i widzę, jak w miejscach, w których przetarł się znoszony materiał, skóra moich palców zafarbowała na trawiasto – zielono.

Odgarniam z ziemi narzędzia i siadam na chwilę na twardo ubitym schodku, by wyrwać się z transu:

przytnij – wyrwij – zmieć – przytnij – wyrwij – zmieć.

Dziś uprzątam jedną z licznych ścieżek na naszej posesji: wyrywam przesłaniające drewnianą konstrukcję chwasty, przycinam młodziutkie pędy bambusów, które zaczęły rozrastać się po nie swojej stronie płotu i zmiatam je z uschniętymi już o tej porze roku liśćmi paproci do wielkiego kosza, by potem wszystko razem wynieść na kompost.

Chwila przerwy. Łyk wody. Głęboki wdech. Listopadowe słońce jest tu wciąż mocne i czuję, jak przyjemnie rozgrzało mi skórę na plecach. Ocean jest zaledwie kilkadziesiąt metrów ode mnie – ale przez gęsty, bambusowy zagajnik, w którym akurat jestem, bardziej go słyszę, niż widzę. Żeby zobaczyć, jak błyszczy w słońcu, muszę wyciągnąć szyję i odchylić gałąź drzewa nade mną.

Tego dnia nad naszą zatoką nie ma na niebie ani jednej chmurki, więc woda ma pełne pole do popisu i może odbijać tyle odcieni błękitu, ile jej się żywnie podoba.

Przymykam oczy i zaskoczona odkrywam, że od godziny nie myślałam o… niczym.

Do medytacji i ćwiczeń uważności na co dzień podchodzę z dużym oporem i szczerze mówiąc – średnio za nimi przepadam.

A tu? Godzina minęła, jak z bicza strzelił, a ja czuję, że jestem spokojna jak nigdy dotąd. Dosłownie – uziemiona. Bliżej natury i siebie samej. Ta praca oczyszcza mnie tak bardzo, jak ja te schody z chwastów i suchych liści.

Uśmiecham się w jakimś nieznanym mi do tej pory, dzikim rodzaju satysfakcji, który rozpiera mnie na widok tej pracy, którą już tu zrobiłam i przez głowę przemyka mi myśl

— czemu wyjazd na wolontariat workaway zajął mi tak dużo czasu?

Może brak wiedzy: jak to zrobić? Ile to kosztuje? Czy się nadaję? I – co najważniejsze – czy nikomu tym bardziej nie zaszkodzę, niż pomogę? Ale może też brak odwagi i wiary w siebie.

Dziś myślę sobie: pal licho! Wszystko się da.

Więc jeśli choć jednej – lub jednemu – z was pomogę tym wpisem poznać ten świat, ludzi i ich kulturę głębiej, intensywniej i bardziej prawdziwie, niż w trakcie samej wycieczki w jakieś miejsce – to warto.

Co to jest wolontariat workaway?

Workaway to portal łączący podróżników szukających możliwości wyjazdu w formie wolontariatu i gospodarzy, którzy szukają rąk do pomocy przy swoich projektach. To jednocześnie platforma zrzeszająca społeczność, której zależy na poznaniu świata i jego mieszkańców od tej niemarketingowej i nie tylko turystycznej strony – a jednocześnie na wniesieniu swojego wkładu w pomoc odwiedzanym miejscom.

Więcej o misji workaway tutaj 👉 https://www.workaway.info

Co można na nim robić? I gdzie polecieć?

…a co i gdzie chcesz?

Możliwości są bardzo szerokie, a zależą w głównej mierze od Twoich umiejętności, predyspozycji i chęci. Rozciągają się od ogrodnictwa i pomocy przy pracy w drewnie, przez opiekę nad dziećmi, osobami starszymi lub zwierzętami, po naukę języków, prowadzenie zajęć sportowych (typu joga, sztuki walki) i pomoc w promocji (np. przy budowie strony internetowej).

A gdzie można na niego wyruszyć? Wszędzie. Dosłownie. Wyszukiwarkę hostów na portalu możesz filtrować przez cały świat. Nasz wybór padł na – tu wielka niespodzianka – Azory.

Jak wolontariat workaway działa w praktyce?

W praktyce workaway to ok. 4-5 godzin pracy dziennie przez 5 dni w tygodniu w zamian za wikt i opierunek (czyli np. dach nad głową lub/i jedzenie), a czasem też zapłatę (chociaż to wyjątek). Ale te warunki są płynne i zależą w 100% od gospodarza. Jednak muszą być jasne i klarowne jeszcze przed wyjazdem – żeby wiedzieć, na co się piszesz. My np. pracowaliśmy 3 godziny dziennie przez 5 dni w tygodniu, w zamian za mieszkanie (bez wyżywienia ani bez żadnej zapłaty).

Co ważne: wolontariat workaway tylko i wyłącznie umożliwia obu stronom nawiązanie kontaktu. Cała reszta jest już w Twoich rękach – organizacja wyjazdu (czasem też i wizy do danego kraju), zakup lotów… no wszystko!

No dobra. Ale czy za to się płaci?

Tak – ale nie za zorganizowanie wyjazdu (bo workaway nie jest agencją i w niczym Cię nie wyręcza), a za roczne członkostwo na portalu. Dzięki temu utrzymują serwery, opłacają pracowników – programistów czy obsługę, która 24/7, 365 dni w roku jest pod ręką, by w razie potrzeby pomóc. Miałam okazję z tego skorzystać – i faktycznie, odpowiedzieli w ciągu godziny! Co ciekawe – na swojej stronie workaway chwali się, że nigdy nie płacili za reklamy, a ich rozpoznawalność urosła tylko i wyłącznie dzięki pracy organicznej i poczcie pantoflowej zadowolonych gospodarzy i wolontariuszy.

To ile to kosztuje?

Opłata za roczne członkostwo wynosi 39 lub 49 EUR – w zależności od tego, czy to konto prywatne, czy współdzielone (np. pary albo znajomych, którzy będą na te wyjazdy wybierać się razem). I, mimo że wspólne konto może nie brzmieć najlepiej, jest bardzo praktyczne, bo host może od razu zweryfikować i podejrzeć obu wolontariuszy bez obaw o pomyłkę (np. przy licznych zgłoszeniach chętnych).

Kto podejmuje finalną decyzję o wyjeździe?

Oboje: wolontariusz i host. Z tym, że to zwykle wolontariusz podejmuje pierwszy krok (zgłasza chęć do pomocy w danym miejscu), a do hosta zwykle należy ostatnie zdanie (czyli akceptacja danego wolontariusza i zgoda na przyjazd). Dlaczego podkreślam „zwykle”? Bo zdarza się i tak, że to gospodarz wyszukuje konkretne osoby do pracy i kontaktuje się z nimi pierwszy, a wolontariusz może tę propozycję przyjąć albo odrzucić. I znamy taki przypadek!


Jak to wyglądało u nas? I jak do tego doszło, że wyjechaliśmy?

O workawayu dowiedziałam się już parę lat temu, kiedy mieszkałam w Japonii – i już wtedy wiedziałam, że chcę to zrobić. Jednak czas mijał, ja wróciłam do Polski, potem popsuły mi się nogi, potem przyszedł Covid… i wszystkie pomysły na wolontariat schodziły na jakiś dalszy plan.

Jednak tegoroczny październik spędzaliśmy w Portugalii, a w listopadzie oboje z Mariuszem mieliśmy (jako liderzy Klubu Podróżników Soliści) poprowadzić 2 grupy wycieczkowe na Azory.

Zarezerwowaliśmy bilety na wyspy na parę dni wcześniej, żeby mieć też chwilę czasu dla siebie i poszwędanie się po nich bez planu – ale bardzo szybko okazało się, że jeden z terminów nie dojdzie do skutku i skończyliśmy z dodatkowym tygodniem na Sao Miguel (głównej wyspie archipelagu) do zagospodarowania.

  • Pierwsza myśl – zarezerwujemy hostel! Ale że przyzwyczailiśmy się do życia w busie i niepłacenia za noclegi, trochę przeraziły nas ceny (mimo tego, że był listopad, czyli już dawno po azorskim sezonie).
  • Druga myśl – kupimy namiot i spędzimy ten czas na campingach! Ale… to w końcu listopad. Początek najbardziej deszczowej i nieprzyjemnej pory roku na wyspach. I kiedy już zaczęliśmy rozważać albo wydanie dodatkowych pieniędzy, albo zimno i wilgoć…

Olśniło mnie. Wolontariat workaway!

W związku z tym, że profil założyliśmy (i opłaciliśmy członkostwo) już jakiś czas temu, zabraliśmy się już tylko za jego odpowiednie wypełnienie. Jest tam sporo do opisania: o Tobie, Twoim doświadczeniu, podejściu do świata, oczekiwaniach od wolontariatu… to wszystko ma pomóc poznać Cię lepiej i ułatwić hostowi podjęcie decyzji – zaakceptować Twoje zgłoszenie, czy nie?

Potem – przejrzeliśmy możliwości. Na szczęście workaway ma genialne filtrowanie i pozwala od razu odsiać te profile, które na dany moment nie przyjmują zgłoszeń – więc oszczędza się masę czasu. W związku z tym, że do naszego wyjazdu pozostał zaledwie tydzień, nie mieliśmy zbyt wielu opcji. A te, które były i tak zawęziliśmy po naszych zainteresowaniach. Nie chcieliśmy brać udziału w wolontariacie, w którym uczestniczą dzieci ani żadne fundacje edukacyjne z 3 powodów: nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, żeby sprawdzić, czy te organizacje są faktycznie w porządku. Oboje nie mamy wystarczających kwalifikacji, żeby się tymi dziećmi zajmować lub je uczyć. I… po prostu woleliśmy coś, co będzie miało związek bezpośrednio z naturą.

Po takim odsiewie podobała nam się… jedna opcja. Ale za to wyglądała jak spełnienie marzeń – praca miałaby polegać na ogólnym porządkowaniu ogrodu, ewentualnie drobnych pracach związanych z obróbką drewna. Mieliśmy pomagać przez 4 godziny dziennie i w zamian dostawać miejsce do spania i śniadanie. A przy tym? Mieszkać w domku dzielonym z innymi wolontariuszami, z własnym dostępem do plaży i wodospadem.

Sprawdziliśmy opinie gospodarza (ten system działa podobnie do Airbnb i referencje wystawiają zarówno wolontariusze, jak i hostowie), wysmarowaliśmy długi list – i wysłaliśmy zgłoszenie. Naczytałam się wcześniej poradników – żeby się nie nastawiać, że bywa różnie, że często konkurencja, a co za tym idzie – selekcja wolontariuszy jest ostra… I co? I po mniej niż 24 godzinach dostaliśmy odpowiedź:

Przyjeżdżajcie!

Jedyne, co zmieniło się względem informacji podanych na profilu to to, że nasza gospodarz, Patricia, w tym sezonie nie zapewniała śniadań i w związku z tym mieliśmy pracować jedną godzinę krócej dziennie. Zaakceptowaliśmy nowe warunki, potwierdziliśmy daty przyjazdu i wyjazdu, dostaliśmy szczegółowe wskazówki na temat lokalizacji, komunikacji i noclegu i… poszliśmy świętować!

Po przylocie na miejscu nie było Pat (choć wiedzieliśmy o tym, bo uprzedziła nas telefonicznie), ale przywitali i oprowadzili nas po posesji inni wolontariusze – tak się składa, że też z Polski – Paulina, Patryk, pozdrawiamy. W rzeczywistości było o wiele lepiej zdjęciach! Wszystko wskazywało na to, że następne niecałe dwa tygodnie spędzimy w raju – i faktycznie tak było.

Pozostałych wolontariuszy, których liczba zmieniała się w trakcie naszego pobytu (od 12 do 4), razem z gospodarz poznaliśmy następnego dnia rano. Codziennie zbieraliśmy się o tej samej porze, dzieliliśmy obowiązki i podwijaliśmy rękawy do pracy.

Do naszych obowiązków należało m.in.: zamiatanie ścieżek, plewienie chwastów, wzmacnianie bambusowych poręczy na posesji, szlifowanie i impregnowanie desek, z których później miał powstać taras… Prace były proste i dokładnie takie, na jakie się umawialiśmy, a czas mijał w mgnieniu oka. Po 3 godzinach po bambusowym zagajniku rozlegał się głos – fajrant! – i to znaczyło, że koniec na dziś, a z resztą dnia możemy zrobić, co nam się żywnie podoba.

Co to oznaczało dla nas?

Czas na obiad, prysznic, chwilę odpoczynku i… zbiórkę do kolejnej pracy! Bo mimo wszystko to nie były nasze wakacje i każde z nas miało jeszcze własną robotę do wykonania. Sprawę bardzo ułatwiał fakt, że oboje z Mariuszem pracujemy już na własny rachunek i tak długo, jak zgodnie z umową dostarczamy klientom efekty – nikt z niczego nas nie rozlicza. Miało to swoje wady – bo nie mogliśmy całymi dniami, jak pozostali, chillować sobie na plaży, bujać w hamaku za domem albo zwiedzać wyspy… ale takie życie wybraliśmy. A zalety tych wyborów przeważały szalę gigantycznie. Bo zamiast w biurze albo w ciasnej kawalerce w centrum Warszawy siedzieliśmy nad oceanem, w barze na plaży albo na leżaku pod drzewem bananowca.

Tak minęły nam prawie dwa tygodnie.

Czy zrobiłabym to jeszcze raz?

Nie zrobiłabym – a zrobię. Zaczęliśmy już przygotowywać się do kolejnej długoterminowej podróży i wolontariat workaway na pewno będzie jej ważną częścią!

Bo poza frajdą z samej pracy i życia w genialnym miejscu oraz poznaniem innych wolontariuszy, którzy okazali się cudownymi ludźmi – workaway dał nam coś więcej. Wgląd pod podszewkę Azorów. Nasza gospodyni okazała się być nie tylko właścicielem posesji, na której pracowaliśmy, ale fenomenalnym rozmówcą, historykiem, prawnikiem, a nawet… w prostej linii potomkiem ostatniego króla Portugalii (SERIO). W związku z tym przy każdej możliwej okazji dzieliła się z nami opowieściami, odpowiadała na nawet najgłupsze pytania i uczyła niuansów języka i kultury Azorów. To dzięki niej zobaczyliśmy, posmakowaliśmy, ale przede wszystkim – zrozumieliśmy o wiele więcej z tego, co nas otaczało.

A czy to właśnie nie o to w podróżach chodzi?

P.S

Jeśli właśnie zamarzyła Ci się własna podróż z workaway – to świetnie!

Możesz…

Dołączyć do portalu z moim linkiem polecającym. Nie zarobię na nim (peszek!), ale moje członkostwo przedłuży się o 3 miesiące za darmo 🙂

Kliknij tutaj albo skopiuj poniższy link:

https://www.workaway.info/invite/3E8CFE7X

Koniecznie zajrzyj też tutaj!

Przygotowałam dla Ciebie czysto praktyczny wpis, w którym znajdziesz:

  • Jak krok po kroku założyć konto i dobrze uzupełnić informacje na profilu?
  • Jak wybrać wolontariat, który faktycznie będzie dobry i dla Ciebie i dla świata?
  • Jak napisać list, na który otrzymasz od gospodarza pozytywną odpowiedź?