Menu

Ponoć podróże kształcą. Naprawdę, czy to tylko wytarty slogan?


Zatoka Perska wygląda z lotu ptaka jak te obracane mozaiki z wody i farbowanego piasku, które można za grosze kupić na każdym straganie nad morzem. Tyle, że w większej skali. Pęknięcia i uskoki dna wyglądają jak kolejne warstwy podwodnego świata. Samolot schodzi coraz niżej i zaciekawiona przyglądam się, jak ktoś hamulcami samochodu wyrysował w piasku przy drodze klucz wiolinowy. Miasto na pustkowiu. Każde źdźbło trawy w równym, zaplanowanym rządku.

Witaj, Abu Dhabi.

Przesiadka w Zjednoczonych Emiratach Arabskich była krótka.

To była moja pierwsza w życiu wizyta w państwie, którego dominującą religią jest islam. Nieprzyzwyczajona do tak odmiennej kultury, czułam się nieswojo i bardzo niepewnie. Kobiety w burkach sunęły po lotnisku jak cienie. Wojskowe buty straży stukały rytmicznie o posadzkę. Ktoś odprowadzał mnie wzrokiem, pilnując, czy na pewno idę specjalnie wyznaczonym damskim korytarzem. Z pokoju modlitwy, drzwi w drzwi z damską łazienką, dochodziły przyciszone głosy.
Znacie to nieprzyjemne uczucie, kiedy przecież wszystko jest OK, ale wasze głowy i tak przełączone są w tryb czuwania?

Te parę godzin czekania na lot spędziłam więc na przerywanej kanapkami, intensywnej obserwacji otoczenia. Zauważałam różnice i stawiałam w swojej głowie kolejne mury. Żyjemy w tak odmiennych światach, myślałam, że nic dziwnego, że tak ciężko jest nam się porozumieć. Nagle wszystkie konflikty i dysonanse, a w rezultacie wzajemna niechęć, wydały się logiczne i racjonalne.

Do samolotu wsiadałam niespokojna.

Wiecie, że nie jestem zbyt wierzącą osobą. Właściwie to w ogóle nie jestem religijna. Ale jest jedno miejsce, w którym jeszcze ani razu nie odpuściłam sobie choćby krótkiej pogadanki z którąś z sił wyższych, które na pewno tam we wszechświecie krążą… I jest to właśnie samolot. Mimo, że już od dawna nie boję się latać, gdzieś z tyłu głowy zawsze z pokorą myślę o bezpiecznym powrocie na ziemię.

Kończyłam akurat ten mój samolotowy rytuał, kiedy kątem oka spostrzegłam ruch na siedzeniu obok. Młoda dziewczyna w hidżabie wykonała kilka ostrożnych gestów i szeptała sama do siebie pod nosem. Nie wiem, czemu nie zauważyłam jej wcześniej – może po prostu reprezentowała ten świat, od którego właśnie starałam się uciec?

Nie rozpoznałam ani jej ruchów, ani słów, ale nagle uderzyła mnie prosta myśl – może ona też modli się przed startem.

Tak jak ja.

Może ona też jest zwykłą, 20-letnią dziewczyną w podróży na koniec świata.

Tak jak ja.

Może ona też nie wie, co dalej.

Tak jak ja.

Otworzyła oczy i popatrzyła na mnie z uśmiechem, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Domyślacie się reszty? Opowiadała o swoim wolontariacie w Chinach, ostatnich trendach wiązania hidżabu, myślach o powrocie na studia i tęsknocie za domem. Policzki płonęły mi ze wstydu za wcześniejsze myśli i własną ignorancję.

Pod skórą byłyśmy dokładnie takie same.

A potem samolot wzbił się w powietrze i na horyzoncie pojawiło się morze. Soczysto – niebieskie, jak świeżo po dodaniu barwnika, o linii gładkiej i delikatnej, jakby je ktoś obrysował ostro zastruganym ołówkiem. Po drugiej stronie samolotu świat wyglądał, jakby nie mógł się zdecydować pomiędzy czerwoną pustynią, a ciemną gęstwiną. Wlatywaliśmy nad Turcję i Morze Czerwone.

O pokonywaniu tych granic, które sami sobie stawiamy w głowie, pisałam też w kontekście kultury japońskiej – zobaczcie!

W JAPOŃSKICH ŁAŹNIACH CHODZI SIĘ NAGO